Była już po wstępnych badaniach, wiedziała, że jest w trzecim miesiącu ciąży. I mimo że wizualnie brzuch nie zmienił się znacząco, ona czuła, że stał się bardziej napięty, że w jej wnętrzu czai się mały zalążek życia, które stworzyła razem ze swoim mężem. I pomimo tego, że była młodą i zdrową kobietą, czuła się inaczej. Ciąża odbierała jej więcej energii niż mogłaby się spodziewać i to w tak wczesnym etapie. Może to było przejściowe? Nie wiedziała. To, czego była pewna to to, że wieczory już nie należały do książek i nauki. Nie przygotowywała zajęć dla studentów, nie ulepszała swojego sylabusa. Po kolacji brała szybki prysznic i wsuwała się do łóżka. Nie zasypiała od razu, ale jej umysł odmawiał przyswajania nowej wiedzy. Leżała, najczęściej na boku, lub na plecach, ale wtedy musiała wyżej podkładać poduszki pod plecy, tak, że niemalże siedziała. I myślała. Bo tylko to jej pozostało. Severusa ciągle nie było, co sprawiało, że jej wieczory stawały się męczące.
Dzisiaj było podobnie. Hermiona już niemal usypiała, gdy poczuła, że jej mąż położył się do łóżka.
- Znów szlaban? - westchnęła, czekając aż mąż ją przytuli.
- Mhmm... - usłyszała w odpowiedzi, ale nie doczekała się przytulenia.
Przekręciła się na drugi bok, kładąc się twarzą do Severusa.
- Czy ty naprawdę musisz tak często karać uczniów? - spytała ledwo słyszalnym głosem. Była zmęczona, a ten wieczór był jednym z gorszych.
- Ty i twoja miłość do uczniów - rzucił kąśliwie, nie patrząc jej w oczy.
- W dupie mam twoich uczniów - powiedziała, nadal cichym, ale gniewnym głosem, co sprawiło, że Snape delikatnie się odsunął, by z dystansu spojrzeć na leżącą żonę. - W dupie ich mam, rozumiesz? Odbieraj im punkty jeśli chcesz, nie obchodzi mnie to. Chcę cię mieć wieczorami przy sobie. Tęsknię - powiedziała to, utrzymując cichy ton głosu, jednak brzmiały z nim spiżowe nuty. - Kocham cię i boli mnie fizycznie to, że nie mogę się do ciebie przytulić, że nie mogę przy tobie odpocząć. Nie rób mi tego - szepnęła po raz ostatni i przymknęła oczy. Czuła się chora.
Severus długo patrzył na swoją usypiającą żonę i zrozumiał, że karze tą dziewczynę za swój niepokój, lęk przed porażką i strach. Bał się tego, że zostanie ojcem i nie potrafiąc sobie z tym poradzić, unikał konfrontacji. Ale teraz zdał sobie sprawę, że swoim postępowaniem sprawiał, że niepokój, lęk i strach nie zmniejszyły się, ale stały się także udziałem jego żony. Po oddechu zrozumiał, że już usnęła, ale nie wyglądała, jakby sen przyniósł jej ulgę. Brwi miała ściągnięte, tworzyły pionową zmarszczkę na czole. Usta były zaciśnięte. Zaczynała mu przypominać jego samego z przed kilku lat. Westchnął i pochylając się nad nią, pocałował ją czule w nos.
- Przepraszam - mruknął, doskonale wiedząc, że go nie usłyszy.
Kolejne dni nie przyniosły poprawy sytuacji. Hermiona nie dawała rady prowadzić zajęć, ciąża odbierała jej zbyt wiele energii, a torsje targały nią tak często, że nie chciała wychodzić ze swoich komnat. Jedynie leżenie wysoko na poduszkach nie sprawiało jej dyskomfortu. Ciągle jednak miała nadzieję, że sytuacja jest czasowa i wkrótce ulegnie zmianie. Zmieniło się jednak coś innego. Zachowanie Severusa. A to osładzało jej koszmarne samopoczucie w niesamowity sposób. Tak jak dzisiaj. Siedziała na łóżku, mając za plecami Severusa i bawiła się jego palcami. Oparła się o jego klatkę piersiową i pozwalała, by jego oddech muskał jej wrażliwą skórę za uchem. Westchnęła po raz kolejny. Ta fizyczna bliskość była obłędna. I to właśnie on zaproponował to rozwiązanie. Zauważył już, że Hermiona najlepiej czuje się półsiedząc, półleżąc, dlatego usiadł na łóżku i zaproponował, by siadła między jego nogami. Sam zaś kładł ręce na jej wciąż niedużym brzuchu i delikatnie głaskał. Czasem zasypiali w tej pozycji, czasem tylko ona pozwalała sobie na odpoczynek. Natomiast bardzo lubiła brać jego dłonie i bawić się jego palcami. Muskała je, gładziła, masowała. Czasem po prostu trzymała jego dłonie w swoich. Innym razem, kiedy on ją obejmował, ona wodziła palcami po jego przedramieniu. Nigdy nie był przytulaśnym typem, ale widział, na brodę Merlina, widział, że jego obecność działa na nią dobrze. Po każdej takiej sesji przytulań blade zazwyczaj policzki Hermiony nabierały blasku, a czasem była nawet w stanie przejść się na krótki spacer.
- Nigdy bym nie pomyślał, że z ciebie taki miś-tuliś - mruknął, bo mimo że jej bliskość była miła, nie był przyzwyczajony do tak częstego kontaktu fizycznego. W sumie, gdy się tak głębiej zastanowił, to dotykali się tylko podczas seksu. A teraz nie mógł nawet o tym pomyśleć. Znaczy... myśleć akurat mógł. I to robił. Tak jak teraz, kiedy Hermiona znów westchnęła w ten sam sposób, gdy zaczynała osiągać orgazm. Zacisnął usta, ale jego ciało go zdradziło. Czuł, że sztywnieje. I zrozumiał, że jego żona też to poczuła, gdy poruszyła się w jego objęciach i odwróciła twarz w jego stronę.
- Nigdy bym nie pomyślała, że to może tak na ciebie zadziałać - powiedziała, uśmiechając się. Dzisiejszy dzień był jednym z lepszych. Zero mdłości. Zero zgagi. Zero słabości w mięśniach.
- Ty zawsze na mnie działasz - odpowiedział jej, pochylając się i całując w szyję.
W odpowiedzi wypuściła powietrze nosem i zadrżała.
- Mogę powiedzieć dokładnie to samo. Wiesz... - zaczęła i zamilkła. Mężczyzna za jej plecami pochylił się i delikatnie przygryzł skórę na ramieniu.
- Co wiem...? - spytał, trącając ją nosem i zaczynając składać czułe pocałunki, kierując się w stronę szyi.
- Wiesz... wiesz... na brodę Merlina, nie mogę się skupić, gdy mnie tak całujesz! - wydusiła z siebie, drżąc w jego ramionach.
- Mam przestać? - szepnął ze złośliwym uśmieszkiem, zatrzymując usta milimetry od jej skóry.
- Nie...
Kiedy prawie godzinę później oboje leżeli na plecach, Hermiona wciąż szybko oddychała.
- Przeszedłeś samego siebie - powiedziała głębokim, rozleniwionym głosem. - To było obłędne - dodała jeszcze, po czym wyciągnęła się na łóżku, sięgając po poduszki i układając je zgodnie z wewnętrzną potrzebą.
- Miło mi to słyszeć - głos Mistrza Eliksirów świadczył o jego satysfakcji, a uśmieszek błąkający się w kąciku ust dobitnie potwierdzał jego zadowolenie.
- Severusie...? - rzuciła Hermiona, nadal nieco ochrypła od niedawnych okrzyków i spojrzała na męża.
- Hmmm...? - Snape uniósł brew w oczekiwaniu na jej słowa. Domyślał się co chce mu powiedzieć.
- Kocham cię - nie zawiódł się i tym razem. Byli dwa lata po ślubie, a ona codziennie wyznawała mu swoją miłość. Na początku bardzo go to peszyło, nie umiał się w tym odnaleźć. Przed nią, przez tyle lat nikt nigdy mu tego nie mówił. A ona na każdym kroku wzmacniała jego poczucie własnej wartości, podkreślając jego zalety, stając zawsze po jego stronie i wspierając w jego postanowieniach. Udowadniała mu, że jest wartościowym człowiekiem, w co nie umiał długo uwierzyć. Nie po tym, co robił przystając do Śmierciożerców, a potem, by utrzymać status podwójnego szpiega. A słowa Hermiony, niczym kropla wody drążąca skałę, przenikała do jego podświadomości, rozjaśniając panujący tam mrok.
Nie odpowiedział na jej wyznanie, jeszcze nie potrafił. Ale ona i tak zawsze wiedziała. Jego piękna, młoda żona. Odnalazł jej rękę, podniósł do ust i ucałował palce, a ona zrozumiała. Zawsze rozumiała.