Po czterech miesiącach, które wyzuły Hermionę z sił, nadeszła poprawa. Dziewczyna zaczynała czuć się coraz lepiej, mdłości, które teraz pojawiały się już tylko sporadycznie, bardzo rzadko kończyły się wymiotami. Osłabienie ciała i umysłu odeszło w siną dal. Hermiona zaczynała kwitnąć. Brzuch ciążowy zaczął być delikatnie widoczny spod ubrań, ale jej to absolutnie nie przeszkadzało. A wręcz przeciwnie, uwielbiała podkreślać swój stan, obejmując brzuch i dając jasno do zrozumienia, że będzie matką. Aczkolwiek założenie obszernych szat nadal doskonale kamuflowało jej stan. Tak jak teraz. Razem z Severusem zostali zaproszeni na bankiet upamiętniający Bitwę o Hogwart. Stała teraz w gigantycznej sali balowej, przechodząc z jednego miejsca w drugie, zatrzymywana przez niektórych przedstawicieli ministerstwa lub swoich kolegów ze szkoły. Bawiła się doskonale, częstując się przekąskami roznoszonymi przez kelnerów oraz pijąc bezalkoholowe drinki. Jej włosy były spięte w wysoki, elegancki kok, ale drobne loki były wypuszczone przy skroniach. Miała na sobie piękną suknię w burgundowym kolorze, a do tego elegancką pelerynę, która sięgała jej do pasa, zasłaniając brzuch. Rozcięcie peleryny ukazywało błyszczący na jej szyi naszyjnik, a w uszach kołysały się kolczyki do kompletu. Hermiona i Severus rozdzielili się niemal na samym początku imprezy, wołani przez swoich znajomych. Kiedy kobieta nasyciła się już rozmowami, postanowiła rozejrzeć się za swoim mężem. Leniwie wodziła wzrokiem od jednej osoby do drugiej. Nagle zmrużyła oczy i zaczęła przypatrywać się, jak do Severusa podchodzi jakaś kobieta.

- Panie Snape!

Severus odwrócił się do kobiety, która go zawołała. Przyjrzał jej się z zainteresowaniem. Mogła być w jego wieku, może kilka lat młodsza, ale starała się jak mogła, by usunąć oznaki upływającego czasu. Jej długie, proste włosy o miodowej barwie spływały niemal do pasa. Oczy miała zielone, błyszczące, powieki pomalowane cieniami o miedzianej i brązowej barwie. Rzęsy były długie, usta pomalowane ciemną pomadką. Jej granatowo-srebrna sukienka otulała jej ciało jak druga skóra, a na nogach miała szpilki. Zamrugał i otaksował ją wzrokiem, milcząco zauważając te szczegóły.

- Och, to naprawdę pan! - jej głos obniżył się, gdy wyciągnęła dłoń. - Jestem Davina Siobhan. To niesamowite, że mogę pana osobiście poznać. Tyle o panu słyszałam... - mruczała zalotnie, a kiedy on uścisnął jej rękę, kobieta przykryła ją swoją drugą i pogłaskała czule. - To naprawdę, naprawdę ekscytujące, że jesteśmy tutaj razem. Wyglądasz... och, przepraszam, to z nadmiaru emocji... - zaśmiała się cicho, gardłowo - ...wygląda pan doskonale. A pana działania w czasie wojny, och, domyślam się w jakim stresie pan żył. Jak to dobrze, że to wszystko za nami, prawda? A ta nagroda! Order Merlina Pierwszej Klasy! Zasłużył pan na to wszystko, to nie ulega wątpliwości... - puściła jego dłoń, a on starał się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest rozdrażniony jej zachowaniem. Co gorsza, pochyliła się do niego i oparła swoją dłoń o jego ramię. Zrobił krok do tyłu. Jego niechęć do dotyku była powszechnie znana. Taką bliskość miał tylko i wyłącznie ze swoją żoną. Zmarszczył brwi i rozejrzał się za Hermioną. Kiedy jednak palce z ramienia przesunęły się na przedramię warknął znienacka.

- Pani Siobhan... - zaczął, ale nagły przepływ powietrza obok niego, sprawił, że urwał myśl w pół zdania. Obok niego niemalże zmaterializowała się jego żona. Wyglądała jak wcielenie Furii.

- Jeszcze raz dotkniesz mojego męża, to najpierw połamię ci palce, a potem rzucę klątwę, która sprawi, że cała twoja ręka uschnie i odpadnie - wysyczała jak wściekła kocica, po czym złapała kobiecą dłoń i odepchnęła, ściskając ją w swoich drobnych palcach. Musiała przy tym użyć magii, bo Devina cofnęła się, tracąc kolor na twarzy i patrzyła jak jej dłoń pokrywa się plamami.

- Ja... Co to ma znaczyć? - Davina zmarszczyła brwi, przenosząc wzrok ze swojej dłoni na kobietę, której oczy zdawały się świecić bursztynowym blaskiem.

Hermiona przesunęła się, stając między kobietą a swoim mężem, niczym lwica broniąca młodych.

- To ma znaczyć, że on jest mój! - warknęła wściekle, a magia zaczęła wirować dookoła jej postaci. Jej aura falowała, skrząc i sycząc. - To jest mój mąż, ojciec mojego dziecka i żadna wywłoka nie ma prawa go dotykać! - jej głos był podszyty taką zjadliwością i nienawiścią, ze Devina cofnęła się o kolejny krok. Ta kobieta jest wariatką! pomyślała, posyłając niepewne spojrzenie w stronę mężczyzny. Severus wyglądał na dość rozbawionego występem swojej młodej, żywiołowej małżonki. Musiał przyznać, że mu zaimponowała. Tak zaciekłego obrońcy jeszcze nie miał. I o ile miał świadomość, że poradziłby sobie z nachalną pięknością, to Hermiona zrobiła to w takim stylu, że chciał bić jej brawo. Musiał przyznać, że nikt nigdy nie zasłonił go własnym ciałem w taki sposób, w jaki zrobiła to ona. To było niemalże wzruszające. Severus skinął głową w domyślnym geście pożegnania.

- Pani Siobhan - mruknął bez emocji. Wyciągnął rękę, by złapać Hermionę za łokieć i syknął, kiedy jej aura sparzyła mu dłoń.

- Hermiono...? - spytał łagodnie, czując pulsowanie w czubkach palców. Kobieta nie reagowała, patrząc na Davinę. Ta pokręciła z niedowierzaniem głową i odeszła szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Gdy zostali sami Severus chrząknął, starając się wyczuć stan emocjonalny swojej żony.

- Kochanie...? - szepnął, znów wyciągając do niej rękę. Tym razem jej aura była gęsta jak budyń i gorąca jak lawa. Zwalczył w sobie irracjonalną chęć ucieczki i w końcu złapał ją za łokieć, odwracając w swoją stronę. Rozchylił usta ze zdziwienia. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Jej duże, brązowe oczy stały się ciemnymi studniami. Miał wrażenie, jakby patrzył na samo dno piekieł. Nie było widać białek oczu, tylko nieprzeniknioną czerń, która fosforyzowała złocistym blaskiem. Czy to nadal była jego żona? Wyglądała przerażająco. Jej włosy zdawały się unosić, jakby falowały w wodzie. Co tu się stało? Severus miał do czynienia z różnymi obliczami czarnej magii, ale to... to było coś innego. Coś bardziej prymitywnego, głębszego. Nagle przez ciało Hermiony przeszedł dreszcz, odchyliła głowę do tyłu, zamykając oczy. Zadrżała mocno, wyginając się i westchnęła boleśnie. Gdy podniosła powieki jej oczy wyglądały jak zawsze, a fryzura powróciła do poprzedniego stanu.

- Cóż... to było intensywne - mruknęła, sięgając dłonią do karku. Potarła skórę, pogrążając się w zadumie.

- Żebyś wiedziała - skomentował sucho Severus, ale gwałtowne wypuszczenie przetrzymanego w płucach powietrza świadczyło, że był bardziej wzburzony niż dawał po sobie poznać. - Co to właściwie miało być? - spytał, nie potrafiąc określić czy był bardziej zły na tą sytuację czy przestraszony dodatkowymi umiejętnościami panny Granger. Pani Snape.

- Ja... ja nie wiem... - szepnęła nagle, a kiedy ruch dookoła niej przykuł jej uwagę rozejrzała się i odkryła, że są w centrum zainteresowania. Goście patrzyli na nich, szepcząc i pochylając głowy do swoich towarzyszy. Głęboki rumieniec wypłynął na jej policzkach i dziewczyna przygryzła dolną wargę. Świadomość tego, że zrobiła publiczną scenę, sprawiła, że poczuła się niekomfortowo. Nie dała jednak tego po sobie poznać.

- Przedstawienie się skończyło - powiedziała tonem, którego nie powstydziłby się sam Mistrz Eliksirów podczas swoich zajęć w szkole i nie czekając na reakcje odeszła szybkim krokiem w kierunku drzwi prowadzących do ogrodu. Szła wyprostowana, wyniosła i niedostępna. Jej twarz przypominała maskę, a kiedy ktoś zastąpił jej drogę, chcąc coś powiedzieć, uniosła wymownie brew - ruch, który również podpatrzyła u męża.

Udało jej się opuścić salę, ignorując szepty. Pierwszy powiew chłodnego powietrza orzeźwił ją. Westchnęła głęboko i ruszyła w głąb ogrodu, spacerując wysypanymi drobnymi kamyczkami ścieżkami. Im dalej odchodziła, tym bardziej zwalniała kroku. W końcu postanowiła zająć jedną z ławek. Siadła przy bocznej poręczy, czując jak chaos w jej głowie powoli się uspokaja. To niemalże tak, jakby tornado się rozpływało. Oparła łokieć o drewnianą podpórkę, pochyliła głowę i dotknęła trzema palcami skroni. Zamknęła oczy, starając się przeanalizować sytuację. Kiedy zobaczyła tę kobietę przy jej mężu, poczuła się zagrożona. Ale kiedy kobieta DOTKNĘŁA Severusa miała wrażenie, że to on jest zagrożony. Ułamkiem świadomości zarejestrowała swój ruch. To musiało zadziać się błyskawicznie! Była zbyt daleko, żeby tak szybko do nich podejść. Nie była to teleportacja. Hermiona podniosła głowę i wyprostowała się na ławce. Obie ręce położyła na brzuchu.

- To twoja sprawka, co, maleństwo? - szepnęła, głaszcząc wypukłość. Czytała o magii matki. Jednym z jej aspektów był fakt, że kiedy dziecko było zagrożone, kobieta była w stanie znaleźć się przy nim niemalże błyskawicznie. Najwyraźniej jej przyszłe macierzyństwo aktywowało tę funkcję w stosunku do Severusa. Uśmiechnęła się leniwie, nagle zadowolona. Jej magia i umiejętności pogłębiały się, a to zawsze było mile widziane.

- Kocham cię, maleństwo - szepnęła, a jej serce zatrzepotało dziko, gdy poczuła delikatny ruch w swoim wnętrzu. - Och... - oczy zaszły jej łzami wzruszenia. Pogładziła swój bok i znów poczuła ruch. - Coś mi mówi, moje maleństwo, że razem będziemy stanowić całkiem niezły duet, prawda?

Oparła się o ławkę, nagle zrelaksowana. Miała wrażenie, że jej życie z każdym dniem nabierało nowego blasku. Szczęście i miłość wypełniało każdą jej komórkę. Miała męża, którego kochała, dziecko, które rosło pod sercem, przyjaciół, którzy zrobiliby dla niej wszystko. Miała dom, satysfakcjonującą pracę. Wszystko o czym marzyła. Pozwoliła by ta świadomość otuliła ją błogością niczym kokon, ciesząc się widokiem poruszanych wiatrem drzew, zapachem otaczających ją kwiatów, dźwiękiem szemrzącego przed nią strumyka. Natura. Piękno. Spokój. Czego można chcieć więcej?